Jednym z największych zaskoczeń na moim po-przeprowadzkowym koncie było odkrycie, jak język francuski wybrzmiewa w różnych codziennych sytuacjach. Szczególnie na początku, kiedy sama mówiłam kiepsko, a moją lichą konwersacyjną pozycję ratował słownik w telefonie. „Na głowę” wiedziałam, że nie należy mylić faktów z interpretacjami. Mimo to wiele razy dałam się złapać w pułapkę mylenia zwykłej rozmowy z pełną emocji dyskusją na skraju kłótni. Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że wielu rzeczy nie rozumiałam i dokonywałam ich nadinterpretacji. Chodziło nie tylko o język francuski sam w sobie, ale o to, co jest nim wyrażane i z jaką intencją. Nie wiedziałam na przykład, że błahy temat poruszony od niechcenia przy obiedzie albo w kolejce w sklepie często staje się wśród Francuzów zarzewiem długich wielowątkowych debat o zmiennej dynamice. Nie zawsze było dla mnie oczywiste, dlaczego w trakcie rozmów ich uczestnicy podnoszą nieco głos. Szukałam roli językowych potyczek, przytaczanych argumentów i mylenia przeciwnika sarkastyczną nutą. Dopiero z czasem przekonałam się, że Francuzi nierzadko tak właśnie konwersują.
Francuskie konwersacje
Wyrazu „ konwersują” używam nieprzypadkowo. Nie przepadam za nim, ale – zgodnie z tym, co zauważają Julie Barlow i Jean-Benoit Nadeau, autorzy książki „The Bonjour Effect. The Secret Codes of French Conversation Revealed” – świetnie pomaga, by lepiej rozumieć różnicę między tym, co mamy na myśli mówiąc rozmowa, a tym, co w trakcie wymiany zdań robią Francuzi. Oni konwersują, a w ich konwersacjach znajduje się dużo więcej niż przeplatane frazy. Co więc takiego?
Nie chodzi o to, że wszystkie rozmowy są głębokie i wiele wnoszą. Przeciwnie, nie opuszcza mnie wrażenie, że czasem nie chodzi o samą treść, ale o to, żeby zaistnieć na konwersacyjnej scenie. Nagłośnić własne myśli, bez oczekiwania, że rozmówca da się przekonać do innej racji albo coś z tej rozmowy zapamięta. To, co początkowo wydawało mi się próbą przekabacenia kogoś na swoją stronę za wszelką cenę, wiele razy okazało się czymś bliskim rozgrywce o bojowym wydźwięku, ale bardzo pokojowej intencji. Konwersacja jest jak przyjęcie. Przyjęcie, na którym można się poczuć jak mile widziany gość, który ma możliwość, ale nie musi się czymś poczęstować. Dobrze byłoby jednak, gdyby ten sam gość nie tylko przyjął zaproszenie, ale i przyniósł ze sobą parę smakołyków.
Jak to rozumieć?
Zgadzam się z uogólnieniem zaproponowanym przez Barlow i Nadeau, którzy twierdzą, że najwięcej wiedzy o Francuzach pochodzi z tego, co sami o sobie mówią. Zgodnie ze stoickim przyzwoleniem na widzenie rzeczy z różnych perspektyw, przychodzą mi na myśl dwa sposoby jego rozumienia.
Jeden z nich to perspektywa wyboru treści. To co fascynujące w konwersacjach to zdolność do trzymania się tematycznych granic, choćby nawet były one bardzo rozległe. W rozmowie ze sprzedawcą na targu dowiemy się więc sporo o tym, co – jego zdaniem – dzieje się w światowej gospodarce. Opowie nam także o tym, jak przebiega proces produkcji miodu albo konfitur, które sprzedaje. Jeśli jednak – uwiedzeni przyjazną pogawędką – zbyt pochopnie podzielimy się własnymi bolączkami wynikającymi z tego, co realnie zachodzi w owej światowej gospodarce, możemy spodziewać się łyżki dziegciu w posmakowanych słodkościach. Innymi słowy: język francuski sprzyja poruszaniu wybranych tematów w konwersacjach. Odejście od swoistego kodu może jednak poskutkować raptownym zniechęceniem rozmówcy. Wyobrażam sobie, że w języku polskim taka rozmowa wcale nie musiałaby się szybko zakończyć. Z kolei dzielenie się bolączkami niekoniecznie odstraszyłoby rozmówcę. Oczywiście, wszystko to nie oznacza, że Francuzi nie narzekają lub nie rozmawiają o osobistych sprawach z nikim poza bliskimi. Widoczna jest tu jednak tendencja do zachowywania wyraźnych granic i selekcji wątków.
Drugi sposób rozumienia tego, co Barlow i Nadeau opisują w książce to perspektywa wspomnianych wcześniej faktów i interpretacji. Poprzestanie na warstwie dosłownej, czyli na tym, co mówią Francuzi, pozostawia wrażenie, że – w zależności od stopnia znajomości i zażyłości – lubią mówić o sprawach ogólnych, dość odległych, czasem abstrakcyjnych, a czasem bardziej konkretnych. Co prawda, język francuski – podobnie jak polski – jest pełen niuansów, więc nawet ogólne tematy wybrzmiewają czasem niezwykle interesująco. Jednym słowem – nic nowego, w języku polskim też tak ze sobą rozmawiamy. To, co ujawnia się w sferze tego jak mówią, odsłania jednak dużo ciekawszą warstwę.
Rozmowa jako przestrzeń
Do czego służy więc żonglowanie wątkami oraz wplatanie między zdania żartów, wiedzy i gier słownych? A do czego utrzymywanie wysokiej temperatury debat wiodącej nieraz do obaw obserwatorów, że z dyskusji w końcu wywiąże się kłótnia? Wszystko to ma na celu stworzenie przestrzeni do interpretacji. W mojej ocenie jest ona drugim imieniem tego pięknego kodu, jakim jest język francuski. To właśnie w tej przestrzeni rozmówcy to nie tylko ci, którzy mówią, ale przede wszystkim ci, którzy zajmują ważne miejsce w rozmowie. Ci, którzy do niej zapraszają (bądź nie), którzy decydują, jak się ona potoczy i ci, którzy strzegą jej granic.
Na koniec – ważna wiadomość. To, o czym piszę, jest oczywiście uogólnieniem i na pewno nie znajduje potwierdzenia we wszystkich sytuacjach. Podobnie, jak autorzy wspomnianej książki, nie uzurpuję sobie prawa do szerzenia mądrości o społeczeństwie, którego różne oblicza zaczynam dopiero poznawać. Ba, gdybym zaczęła to robić, pewnie dość szybko zniechęciłoby to moich zarówno francuskich, jak i polskich rozmówców! Wierzę jednak, że analiza tego, co objawia się w języku i sposobie jego używania pomaga w lepszym zrozumieniu ludzi i kultury. Dlatego będę się tego trzymać.
Montpellier, 5 maja 2020
PS A jakie są Twoje spostrzeżenia? Może zauważasz inne różnice między konwersacjami po polsku i po francusku? Zostaw komentarz, napisz, pokonwersuj!
4 komentarze
Monika
12 maja 2020 at 06:04Czyżby chodziło o przerost formy nad treścią? A jak się mają konwersacje Francuskie, do naszego słynnego, polskiego „nie znam się, to się wypowiem”? 😉
Magdalena Król
13 maja 2020 at 12:06Blisko, ale nie do końca! Wydaje mi się, że treść ma znaczenie, bo nadaje pewien kierunek rozmowie. A forma pokazuje, że sama rozmowa to coś w rodzaju „sceny”, na której aktorzy, czyli rozmówcy, mogą „zaistnieć”, zająć swoje miejsce, zadbać o pozycję, zaprezentować siebie i swoje poglądy, wiedzę, podzielić się spostrzeżeniami. Na pewno nie jest to właściwe jedynie konwersacjom w języku francuskim, choć – co ciekawe – to właśnie w nich jakoś mocno można to zauważyć. Także nasze rodzime „Nie znam się, to się wypowiem”, które przywołałaś, to też piękny przykład tego, w jaki sposób w języku polskim mościmy sobie miejsce w przestrzeni rozmowy… 🙂
avelinelanguage.pl
18 czerwca 2020 at 11:27W języku francuskim nawet kłótnia wydaje się być elegancka i subtelna 🙂 Ten język jest chyba najbardziej romantycznym językiem na świecie, jednak w tłumaczeniu i nauce do prostych nie należy.
Magdalena Król
19 czerwca 2020 at 08:05To prawda! 🙂