Wśród najważniejszych wartości stoicy wymieniają: mądrość, odwagę, moralność i umiarkowanie. O tym, jak rozumieć wartości z perspektywy terapeutycznej rozmawiam z psychoterapeutką Karoliną Załęgą.
Magdalena Król: Wartości to temat bardzo szeroki i ogólny. Czym są dla Ciebie?
Karolina Załęga: Zaczynamy od najtrudniejszego pytania. Dla mnie wartości są filtrem, fundamentem, czymś, co porządkuje codzienny chaos. To rzeczy ważne, tworzące pewien system, bez których nie wyobrażam sobie życia, takie jak wolność, zdrowie, rodzina, rozwój. Pomagają mi także w określeniu celów i priorytetów. Sięgam po wartości zwłaszcza wtedy, kiedy stoję przed jakimś ważnym wyborem. Zastanawiam się wówczas, czy to, co zamierzam zrobić, jest z nimi zgodne, czy też nie. Podobnie dzieje się, kiedy myślę o swoich celach i o tym, jak chciałabym, żeby wyglądało moje życie lub gdy planuję zmiany. System wartości rozumiem jako pewien punkt odniesienia dla wyborów – tych codziennych i tych życiowych.
Czy wszyscy jesteśmy wyposażeni w jakiś system wartości?
Powiedziałabym raczej, że przez całe życie do niego docieramy. Od początku operujemy systemem wartości wpajanym nam przez opiekunów, opartym dodatkowo o przekaz międzypokoleniowy, tradycję i kulturę, w której się wychowujemy. Dopiero z czasem przejmujemy większą kontrolę, mamy większy wpływ na to, co wybieramy i do czego dążymy. Zaczynamy także dojrzalej radzić sobie z frustracją i trudnościami. Sprawdzamy się w różnych sytuacjach. Coś, co kiedyś nam imponowało teraz może mieć niewielkie znaczenie – i odwrotnie. Rozwijamy się i nabieramy doświadczenia, a nasz system wartości może się w tym procesie zmieniać. Jesteśmy więc wyposażeni w pewien fundament, ale nasz system wartości z biegiem życia nabiera osobistego charakteru.
Każdy z nas ma więc jakąś historię rodzinną oraz pewnego rodzaju szkielet, z którym wchodzi w dorosłość. Zaczyna budować własne życie. Z czasem pojawia się też wybór: czy będę odtwarzać schemat wyniesiony z domu czy spróbuję inaczej, na podstawie innych kryteriów?
Mamy wybór. Nie jest jednak tak, że musimy wybierać diametralnie inaczej, albo że to, co wymyślimy będzie skrajnie inne od tego, co wynieśliśmy z domu. Możemy też te wartości realizować w inny sposób. Na przykład, jeśli z domu wyniosłam przekonanie, że najważniejszą wartością jest rodzina, to mogę tę wartość przyjąć jako własną. W moim rozumieniu nie będzie to jednak równoznaczne z potrzebą ciągłego poświęcania się bliskim, ale z uznaniem, że jestem częścią pewnego ważnego systemu i mam prawo czuć się w nim dobrze. Wartości, z którymi ruszamy w dorosły świat, poddajemy stałej weryfikacji. Wystarczy przypomnieć sobie to, co było dla nas ważne piętnaście, dziesięć i pięć lat temu. I to, co nabrało znaczenia całkiem niedawno.
Czasem mówimy o wartościach sloganami: rodzina, zdrowie, praca, zainteresowania. Nie zawsze jednak mamy jasność, co się za tym kryje.
W terapii par często pracuję z osobami, które na pytanie, co określiłyby jako największą wartość pielęgnowaną przez swojego partnera lub partnerkę, odpowiadają bez wahania, że jest to rodzina. Zwykle dopytuję wtedy, co to znaczy. Dla jednej ze stron będzie to, pranie, sprzątanie, gotowanie, dbanie o edukacje dzieci czy to, żeby mieć ładny dom i skoszony trawnik. Dla drugiej – wspólne siedzenie przy herbacie. Teoretycznie obie te osoby myślą o tym samym – o rodzinie. Obie chcą dobrze, ale się mijają.
I co z tym zrobić?
Powiedziałabym, że zacząć o tym myśleć, rozmawiać i być uczciwym wobec swoich uczuć. Czasem potrzeba spojrzenia, pomocy z zewnątrz, by zacząć dzielić się tym, co do tej pory było niewypowiadane. W mojej pracy z parami bardzo cenię te momenty, w których ludzie zaczynają na nowo nazywać to, co dzieje się w ich wewnętrznym świecie. Nierzadko rozdźwięk między tym, co czują, a tym, co robią, na przykład zaharowując się codziennie chociażby w imię „utrzymania rodziny”, jest ogromny. Jeśli w dobrym momencie nie zostanie to zatrzymane i przemyślane, może stać się nie do wytrzymania.
Wygląda na to, że warto rozmawiać o tym, jak widzimy wartości, sprawdzać, co dla nas znaczą „etykiety”, po które sięgamy.
Ważne jest, żeby rozmawiać zarówno o tym, że ważna jest na przykład rodzina, ale także o sposobie, w jaki chcemy zadbać o jej dobro. Dla niektórych to właśnie budowanie zaplecza materialnego, finansowego jest wartością, o której myślą jak o środku do opieki nad rodziną. To z kolei może mieć różne postawy: czasem wynika z nadrabiania braków wyniesionych z domu rodzinnego, czasami przeciwnie – jest rezultatem chęci zapewnienia własnej rodzinie takich warunków, jakie wcześniej zapewniali rodzice.
Brzmi to trochę, jak układanie własnego system wartości na podstawie rodzinnych doświadczeń, ale i własnych potrzeb. Czy znalezienie dobrego balansu jest możliwe?
Pamiętam szkolenie dla ratowników medycznych, na którym rozmawialiśmy o wartościach. Kiedy mówiłam o szukaniu balansu, na przykład między pracą i życiem rodzinnym, uczestnicy wcale nie byli przekonani, że jest to wykonalne. W moim przekonaniu jest, ale nierzadko wymaga przewartościowania, wprowadzenia dużych zmian w całym systemie rodzinnym. Czy pary znają się na tyle, by wspólnie zdecydować o takiej przebudowie? Jeden z ratowników stwierdził, że oboje z żoną chcą się starać i dbać o rodzinę. Problem w tym, że prawie w ogóle się nie widują. Sporym lękiem napawało go myślenie o tym, że nagle mieliby spędzać ze sobą więcej czasu. To pokazuje, że są w nas również obawy przez weryfikacją, sprawdzeniem tego, jak wygląda nasze życie i jakie wartości w nim realizujemy. Taki krok to w pewnym sensie akt odwagi.
W jaki sposób pomagasz innym odkryć, co jest dla nich ważne?
Bardzo często sięgam po pytania, na które można odpowiedzieć niemal „z automatu”, bez nadmiernej analizy. Są to pytania o powinności, o role i o płeć. Pytam pacjentów o to, co powinien robić każdy człowiek i o to, co musi robić każdy człowiek; co powinna, a co musi robić kobieta, a co mężczyzna; jakie obowiązki ma matka, a jakie ojciec, ale także o to, komu nie podaliby ręki. Ostatnie, bardzo ogólne pytanie jest o to, co jest najważniejsze w życiu. W odpowiedziach na te pytania są zakotwiczone nasze wartości. Ich zlokalizowanie i nazwanie to pierwszy krok. Następnie próbujemy je uporządkować, zhierarchizować.
Zdarza się, że ludzie dowiadują się o sobie czegoś nowego odpowiadając na te pytania?
Czasami wartością okazuje się być coś, czego zewnętrznie się wstydzimy. Niektórym trudno jest przyznać, że wysoko w swojej hierarchii stawiają na przykład dobra materialne i pieniądze. Uczciwe przyznanie, że tak jest, nierzadko przynosi ulgę. Kiedy zaczynamy widzieć i nazywać rzeczy takimi, jakie one faktycznie są, czujemy większy spokój.
Jakie są kolejne etapy pracy nad wartościami?
Kolejny etap to sprawdzenie, w jaki sposób wymienione wartości realizowane są przez nas na co dzień. Patrzymy na listę: na pierwszym miejscu rodzina, na drugim – zdrowie, dalej rozwój. No dobrze, ale co ja właściwie robię, że tę wartość, jaką jest rodzina, realizować? A może czasem jest tak, że zupełnie jej zaprzeczam? Sprawdzamy to na konkretnych przykładach. Skoro w swojej hierarchii wysoko stawiam poczucie bezpieczeństwa, to jak to się ma do mojego przekraczania prędkości na autostradzie? Czasem robimy wiele, by zamiast potwierdzać swoje wartości, zaprzeczać im.
To może zachęcić do zmiany, czyli podjęcia działań, które będą faktycznie odpowiadały deklarowanym przez nas wartościom. Czy jest na to jakiś sposób?
Postanowienie zmiany jest ostatnim etapem pracy nad systemem wartości. Wybieramy z listy wartości jedną rzecz – nie całość, nie ogół – jedną drobną rzecz, którą od dzisiaj – nie od poniedziałku, nie od pierwszego – tylko od dzisiaj, zamierzam zmienić. Taką, która jest realna do zmiany. Jeśli ktoś postanowi, że chce być zdrowy, więc od dzisiaj przechodzi na dietę, to może się to nie powieść – jest zbyt ogólne. Żeby sprawdzić swoją sprawczość i potencjał do zmiany wybieramy coś naprawdę prostego i realnego do zrobienia już dzisiaj. Na przykład, jeśli dla mnie wartością jest kultura osobista, a często przeklinam, to od teraz postanawiam mieć kontrolę nad językiem. Jestem w stanie to zrobić. Nie na zasadzie, że już nigdy nie przeklnę, tylko że to właśnie dzisiaj zapanuję nad tym, co mówię. Warto zacząć od czegoś, co jest mierzalne, precyzyjne, sprawdzalne. Na czym mogę się złapać, co mogę kontrolować.
Można wyobrazić sobie sytuację, w której ktoś postanawia, że zadba o zdrowie i że od teraz nie sięgnie po słodycze. Jednocześnie do tej pory zwykle zajadał się nimi w momentach, w których czuł napięcie. Pod ręką ma coś słodkiego, więc w natłoku nieprzyjemnych emocji łamie postanowienie. Czego zabrakło?
Przy takim postanowieniu dbanie o zdrowe życie wiąże się z wysiłkiem i z pracą. Wartością jest zdrowie, ale czy wartością jest wysiłek? I czy myślimy o wysiłku jak o czymś przyjemnym? Rzadko! A ciastko, które lubię i które pięknie pachnie jest źródłem nie tylko łatwo dostępnej przyjemności, ale jeszcze kojarzy mi się z redukcją stresu. Wydaje się, że w codziennym życiu rzeczywiście wybieramy pomiędzy tym, co wartościowe, ale wiąże się z jakimś rodzajem pracy, poświęcenia i wytrwałości, a tym, co przyjemne, chwilowe, ulotne.
Niektórzy z łatwością wracają na „tor” i od nowa podejmują wysiłek związany ze zmianami. Są jednak i tacy, którzy ponoszą duże koszty wyborów sprzecznych z postanowieniem. Wyrzuty sumienia, rozpamiętywanie, tkwienie w poczuciu porażki… Co zrobić, żeby tego nie powtarzać?
Może to kłopot związany z perfekcjonizmem? To, o czym mówisz może wynikać z odrzucenia faktu własnej ułomności i ograniczeń. Nie jesteśmy „zawsze na sto procent”, nie robimy wszystkiego idealnie. Świadomość i akceptacja tego, że możemy zarówno realizować i potwierdzać nasze wartości jak i je podważać, świadczy o naszym człowieczeństwie. To także bardziej „ludzkie” niż ciągłe dążenie do podejmowania wyłącznie dobrych wyborów i szukanie idealnych rozwiązań.
Sporo zależy też pewnie od stopnia, w jakim swoimi działaniami zaprzeczamy własnemu systemowi wartości.
Czasem tym zaprzeczeniem będzie zjedzenie ciastka, czasem niezapięcie pasów w samochodzie, a czasem kłótnia z partnerem. Oczywiście trudniej jest, gdy miejsce naszego przykładowego zjedzonego ciastka zajmie zaprzeczenie jakiejś kardynalnej wartości. Wtedy uniesienie wyrzutów sumienia i poczucia winy jest trudniejsze, bo przychodzi uznać, że zaprzeczyliśmy czemuś, co konstytuowało nasze życie.
Niewątpliwie są to momenty, które uruchamiają myślenie, dzięki któremu w każdym następnym momencie możemy wybrać dla siebie lepiej. Pomaga również świadomość tego, że nie jesteśmy idealni i że popełnianie błędów w jednym obszarze nie czyni nas nieudolnymi w całym życiu.
Czy pracując z osobami, które chcą wprowadzać zmiany w obszarze wartości rozmawiasz też o możliwych niepowodzeniach?
Tak, ten temat dotyka umiejętności znoszenia frustracji wynikającej z samego faktu, że nie jesteśmy obiektami idealnymi. Niepowodzenia mogą się zdarzać, to naturalne w procesie zmiany. Zmiana nie wymaga ani naszej stuprocentowej sprawczości, ani powodzenia. Zmiana zakłada, że dążymy do czegoś, że się staramy, że widzimy wysiłki, a potknięcia i margines błędu się w tym mieszczą. Nikt z nas nie jest idealny i nikt z nas nie ma nawet takiego potencjału – to już jest iluzja omnipotencji. To jest ten rodzaj tej wielkościowości i boskości, który jest złudny i bardzo szybko weryfikowany przez życie.
Można by się tu odnieść do myśli stoickiej, która mówi, że trzeba być w zgodzie z naturą, czyli także z niedoskonałością. To jednak nie wyklucza działania.
Milton Erickson mówił o tym używając symbolu dłoni człowieka. Każdy z nas jest okej, i na to jest potwierdzenie w istnieniu kciuka. Każdy ma też coś do zmiany, co można wytknąć palcem wskazującym. Wszyscu robimy rzeczy, które są po prostu fatalne, co przywodzi na myśl środkowy palec. W każdym z nas jest także kawałek dobrej intencji, o czym świadczy palec serdeczny. Mocy sprawczej mamy zaś tyle, co w małym palcu, ale to wystarczy. Jeśli zaczniemy od tego, co mieści się w tym małym palcu, to jesteśmy w stanie dokonać wielkich zmian w swoim życiu. Wielkich na naszą miarę.
To brzmi jak podsumowanie. Dziękuję Ci za rozmowę.
Co mnie motywuje do życia? Głównie przyroda i bezpośredni kontakt z naturą. Napełnia mnie radością szum morza, poczucie absolutu na szczycie góry, ale też zapach bazylii, mięty i liści pomidorów z domowego ogródka. Przyjemność dają mi spacery po lesie i obserwowanie życia w nieco zwolnionym tempie, z dala od codziennego zgiełku.
Karolina Załęga
Jestem psychoterapeutką, specjalistką psychoterapii uzależnień. Ukończyłam czteroletni kurs psychoterapii psychoanalitycznej przy Oddziale Zaburzeń Osobowości i Nerwic, Szpitala Klinicznego im. dr. J. Babińskiego w Krakowie, Studium Psychoterapii Uzależnień przy MOSTU w Krakowie i szkolenie z zakresu krótkoterminowej terapii par. Od 16 lat pracuję na rzecz osób uzależnionych, członków ich rodzin oraz organizacji pomocowych na terenie województwa małopolskiego. Ponadto koordynuję szkolenia dla personelu medycznego w Ośrodku Badań Edukacji i Rozwoju. Od kilku lat prowadzę również prywatną praktykę psychoterapeutyczną, pomagając osobom doświadczającym kryzysów psychicznych, konfliktów wewnętrznych oraz zmagającym się trudnościami osobistymi.
Brak komentarzy